poniedziałek, 12 września 2005

‘Zobaczysz, uduszę cię kiedyś, tym papierem toaletowym!’

(Truskawkowym, w truskawki, biało-różowym, marudzisz, Madź, ja tylko powiedziałam, żeś podła, bo jesteś, no!)
.
.
.
‘ - Bo jeśli nie ma się już do kogo iść, jeśli iść już nie ma dokąd – to koniec! Przecież tak powinno być, żeby każdy człowiek miał przynajmniej dokąd pójść! Bywają takie dni, że koniecznie chce się gdzieś iść!’
( ‘Zbrodnia i kara’ F. Dostojewski )


Bywają też takie, że koniecznie chce się napisać coś, cokolwiek, byle wreszcie oderwać oczy od tego, co niekoniecznie napawa chęcią działania. I na spacer bym wyszła. Tylko ciemno trochę i sama to tak może jednak na Kozinach niekoniecznie.

A przede wszystkim pada deszcz, który z reguły wpływa znacząco na mój nastrój, wywołując smętne myśli i uruchamiając niewyczerpane pokłady pesymizmu.
To leżę na łóżku przy otwartym oknie, Magda że niby się uczy, jak zwykle historii czy innego wosu, jakieś smsy ślę niby, bez konkretów i niepotrzebnych słów, pełna ostrożności. Naiwna. Gapię też w lustrze naprzeciwko łóżka na stopy własne wystające spod koca, światło w blokach za oknem, minę kwaśną i rozpuszczone włosy, które wreszcie naturalny kolor odzyskiwać zaczęły.
Powinnam ryć gramatykę na jutrzejsze dwie godziny francuskiego, podczas których z całą pewnością nie da się ukryć nieprzygotowania, a tłumaczenie niedyspozycji umysłowej może wypaść blado w zestawieniu z faktem, że to powtórzenie to bynajmniej nie wczoraj było zadane…
Jestem dziś zwyczajna do bólu, tak zwykła i szara, w tej nijakiej otoczce przeciętności, że zgubiłam się z pewnością w tłumie przechodniów na chodniku przy Rynku Barlickiego, popołudniu.
/wrócę może rano/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz