wtorek, 15 lutego 2005

Pik pik pik pik pik...

Wizyta w szpitalu jak zwykle wprowadziła mnie w podły nastrój. Diagnoza – zapalenie ścięgien nadgarstka lewego. Leczenie – elegancki opatrunek i mazidła, plus magiczne zabiegi. Cała szopka trwa ponad godzinę, podczas której miły pan jeździ mi po ręce wysmarowanym plastikiem ( co by maść dostała się bezpośrednio do uszkodzonych tkanek – boli ), następnie pakujemy rączkę pod niebieskie światło lampy ( działanie przeciwbólowe i przeciwzapalne ), później wizyta w polu magnetycznym ( słysząc nazwę straciłam wszelkie zainteresowanie machiną, całe półrocze z fizyki zaliczone w ciągu 2 tygodni pozostawiło mi trwały uraz w psychice ) i na koniec podłączamy się do prądu ( który przyspiesza szybkość krążenia krwi, a tym samym powoduje lepsze dostarczanie substancji odżywczych i usuwanie zbędnych produktów z moich rozwalonych ścięgien = dziko szczypiące mrówki pod skórą ). I tak przez 10 dni ( czyli nici z wyjazdu do A. ). Ma pomóc.
A jak nie, to serio się wścieknę, bo sytuacja do przyjemnych nie należy.
.
Smsuję w sposób perfidny i przebiegły. Sama sobie trzasnę dziś wieczorem w łapy. Jestem grzeczną dziewczynką, nie będzie żadnych głupich numerów.
.
Do A.:
‘...i kiedy kiedy znikasz kiedy ciebie nie ma
w powietrzu czuję, czegoś mi brakuje...’
( ‘I love you’ T.Love )


Nieważne, że piosenka maksymalnie kojarzy mi się z Dominikiem.
Tęsknię tęsknię tęsknię tęsknię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz