czwartek, 27 stycznia 2005

Na dworcu hulał wiatr, a świdrujące płatki śniegu wciskały się pod szalik.

Zmęczona, niewyspana i głodna.
Sprawdzian napisany na 3+, ostatecznie trójka na semestr, matematyczka postanowiła być łaskawą. Średnia na chwilę obecną 4,07 ale (jeszcze i na razie) wytrwale dążę do optymistycznej 4,33.
Targi zaowocowały interesującą znajomością z Bartkiem z I b i dziwnym wrażeniem, że ludzie traktują zamundurkowanych uczniów I LO co najmniej jak trędowatych, acz nieszkodliwych wariatów. I jednak nakłamałam trochę, czy tez może – nie powiedziałam całej prawdy.
Rozklekotane pudło na szynach wlokło się niemiłosiernie. Potrącałam przechodniów w biegu rzuciwszy w tłum hurtowe ‘przepraszam’. Na Placu Wolności nieoczekiwanie wpadłam na Joasię, świeżo pogodzoną z popołudniową stratą telefonu. Spieszyłam się, więc oczywiście autobus linii 78 musiał się zepsuć gdzieś na środku drogi, między przystankami, zdecydowanie za daleko od bursy by wypuszczać się na pieszą wycieczkę. Ostatecznie zdążyłam się spakować i dotrzeć z Arturem na Fabryczny, gdzie kolejną atrakcją dnia była Pauka. Prawie nie gadałyśmy od wakacji, dlatego podróż do domu minęła dziwnie szybko, przepełniona opowieściami o studniówce - Adamie – kabarecie – maturze – Krakowie (tu Paulina), facetach i co z czego wyszło – wróżkach i historiach dziwnych – szkole jako takiej (tu ja).
Dwa kroki z rozpalonymi policzkami przez zaśnieżony park i śpiące ‘miasteczko’, z mroźnym powietrzem kłującym nieco jeszcze kaszlące płuca. Uśmiech pod bramą.
I cieszę się, że po całym tym szkolnym szale jestem w domu, mam sok porzeczkowy i czeka na mnie łóżko z czerwonym kocem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz