sobota, 31 stycznia 2004

Żałosne.

Chorowałam. Kolejny tydzień minął w łóżku. Dając kolejne 5 godzin zaległości z francuskiego ( a w sumie już 20... ). Nie chciało mi się pisać, nie tylko z powodu kiepskiego stanu fizycznego. Gadałam z przyjacielem Janusza i podałam mu adres bloga. To raczej nie był dobry pomysł... Może Maro ma racje – żałośnie musi wyglądać takie wypisywanie swoich smutków, żalów i pretensji, i jeszcze czytanie komentarzy obcych ludzi. W dodatku uważa, że pisząc, nie jestem w porządku wobec Janusza. Przykro mi się zrobiło. To jest moje miejsce, do którego wstęp mają tylko ci, którym pozwolę, albo tacy, którzy trafili przypadkiem i chcą się przy mnie na chwilę zatrzymać. Wcale nie przeczę, że lubię, kiedy zostają na dłużej. I nie robię przecież krzywdy Jaśkowi, pisząc nie robię chyba nic złego! Potrzebuję tego, wolę je w formie bloga, niż jako np. pisanie do kogoś maili. Bo już to przechodziłam. Z Szymonem. Nie chcę znowu zaczynać. Za bardzo przyzwyczajam się do ludzi. I później nie potrafię się pogodzić z ich odejściem. Wolę pamiętnik, nawet jeśli pisany w Sieci na czyichś oczach wygląda śmiesznie, pusto i beznadziejnie.

***

W piątek tata podrzucił mnie do Łodzi:
.
Byłam w szpitalu. Znowu USG i inne cuda. Cieszę się, bo operacji jajnika jednak nie będzie ( na razie ). Torbiel znacznie się zmniejszyła i nie jest groźna. Ale zostały mi skłonności do zawirowań hormonalnych. Raczej do końca życia będę się musiała pilnować – obserwować i regularnie robić badania kontrolne. I pani ginekolog nareszcie przepisała mi pigułki. Koniec z nerwami!
.
Odwiedziłam znienawidzone mury I LO. Chyba stęskniłam się za ludźmi z klasy, fajnie mi się zrobiło kiedy ich zobaczyłam. Skserowałam notatki, cóż to jest, 97 stron! Jeśli nie dam rady nadrobić, to zawsze mogę przepisać się do szkoły w Ż., by rozpocząć błyskotliwą karierę nieroba, łobuza i dyskotekowej pijaczki kurwiącej się w bramach.
.
Wieczór i noc spędziłam u Janusza. Przytulanki i kochanie ze świadomością, że nie będziemy musieli zrywać się za chwilę z łóżka, bo ja muszę wracać do bursy. Lubię tak. A później, długo czytałam mu na głos notatki z ‘państwa i prawa’ ( skąd taki przedmiot na grafice, pojąć nie mogę ), a J. rysował, w czym przeszkadzałam wpychając się od czasu do czasu na jego kolana. Dopóki nie usnęłam. Obudziłam się, kiedy kładł się obok ( ‘...i tak niepostrzeżenie wślizgnąć się by ukraść trochę ciepła...’ ). Nie wiem, czy było mu wygodnie, kiedy wczepiłam się w niego. Mi było.

I nie chciało mi się dzisiaj wracać do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz