piątek, 4 marca 2005

‘I hurt myself today to see if I still feel...’

Zamierzałam pisać o tym, że:
- przed wyjazdem wpadłam w smętny nastrój spowodowany opacznym użyciem dwóch czasowników, a konkretnie – dlaczego ja zawsze mówię ‘wracam do Łodzi’, a ‘jadę do domu’?
- zaplątałam się totalnie i boleśnie zachłysnęłam wspomnieniami z ubiegłorocznych wakacji, ponieważ napisał do mnie Dominik z informacją, że kocha, tęskni i że nie dałam nam żadnej szansy. Nie dałam. Od przedwczoraj się nie odzywa. ‘Prelud deszczowy’ wyrzucam z listy odtwarzania na długi czas. A jeśli któregoś dnia samochody zaczną gadać, to...
- koncert Strachów Na Lachy spodobał się mojemu spokojnemu misiowi szalenie i sam z uśmiechem oświadczył, że 1 kwietnia koniecznie musimy iść na Pidżamę. Euforia po imprezie oraz dwutygodniowy post zaowocowały tyleż upojną co nielegalną nocą w bursowym łóżku. Codziennie chcę się tak budzić przy nim.
- widzieliśmy filigranową zbuntowaną dziewczynkę w podartych dżinsach i artystycznie poszarpanej bluzce z cieniutkiej siateczki. Miała delikatną buzię i błyszczące oczy, a na podkoszulce wyszyty napis
‘nie śmierć rozdziela ludzi lecz brak miłości’.
Kocham Cię, Kamil.
.
Ale nie będę, bo chwilowo wypaliła mi się wewnętrzna potrzeba nadawania myślom widzialnych kształtów. Raczej chciałabym opowiedzieć o wszystkim komuś konkretnemu i realnemu. Takiemu, co to wysłucha, doradzi i wysuszy oddechem zagubioną na policzku łzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz