wtorek, 29 lipca 2003

Jestem wyrodkiem...

...i mam to gdzieś. Tak. Tak właśnie.
Zupełnie przypadkowo usłyszałam, że mama rozmawia z babcia o mnie. Więc już całkiem nieprzypadkowo poczekałam, aż skończą. W sumie nie powiedziały sobie nic nowego. Tylko po raz kolejny czuję się w jakiś tam sposób zdradzona przez mamę.

‘...no to co mam z nią zrobić, już jej nie wychowasz, co ja ci poradzę, że jest taka głupia i uparta! Co ja ci poradzę, ze nie ma szacunku dla starszych! Co ja ci poradzę, że nic nie robi, tylko wlezie w internet albo w książkach siedzi! Co ja ci poradzę, że tak się na tą Łódź uparła!...’ ...i tak dalej...

Zabolało. Mimo wszystko. Jednak zabolało. Chociaż gram twardzielkę. I olewam co mówią, czyli nie mam szacunku dla starszych. Zabolało, mamo, ze jak zwykle co innego mówisz przy mnie, a zmieniasz zdanie o 180 stopni przy reszcie.

Paulina wróciła z obozu żeglarskiego. Z noga w gipsie. Marudziła mi dwie godziny. Że nikt jej już tutaj nie lubi. Że czuje się obca i taka okropna pustka wokół. I fajki rzuca. Pożyczyła Heyowe ‘Fire’ i cztery książki. Bo czuje się tak okropnie. Nie ma ochoty na spotkania z ludźmi. Nie wie co z rękoma robić. To będzie czytać. Oczywiście jak tylko wyszła i spotkała cala swoja bandę, humor jej się poprawił. Tego właśnie w niej nie lubię. Póki jest ze mną - ok. A kiedy zobaczy tych głupków, którzy potrafią ja wyzwać od dziwek i pijaczek, od razu ma mnie w dupie.
Jak większość ludzi zresztą.

Jeszcze bardziej tęsknie za Januszem. czuje ta różnice wynikająca z faktu, ze dzieli nas nie 150 km, a jakieś 500...  Wczoraj był pierwszy od mniej więcej pół roku dzień, kiedy nie gadaliśmy nawet chwile przez telefon. zasnęłam czując przeraźliwą samotność. I strach. Irracjonalny strach ogarniający mnie zawsze kiedy jest ciemno...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz