środa, 23 lutego 2011

Termin ważności.

Policystyczne jajniki, hiperprolaktynemia, niedoczynność tarczycy - i nagle pyk, wszystko stało się jasne. Cykle trwające miesiącami, brak owulacji, brak normalnych okresów, huśtawki nastrojów, złe samopoczucie, nasilone stany depresyjne, niechęć do wychodzenia z domu, tycie mimo braku apetytu, tony balsamów wklepywanych w ciągle przesuszoną skórę, tajemnicza wysypka na policzku. Jak to zgrabnie ujął mój ginekolog, mam mocno ograniczony termin ważności. W wyniku zaistniałej sytuacji doradza się rozpoczęcie starań o dziecko. Diabeł tkwi w szczegółach - szczegółem, że mężczyzna mojego życia nie jest gotowy i potrzebuje dystansu oraz czasu. Ja nie mam ani czasu ani dystansu, bo w przeciwieństwie do niego zostałam obdarzona mnogością schorzeń, których wspólny mianownik sprowadza się do jednego - problemy z płodnością, z zajściem w ciążę i z utrzymaniem ciąży. Mężczyzna mojego życia ma w tej chwili tysiąc planów, dziesiątki tysięcy racjonalnych argumentów, milion strachów i obaw. Ode mnie oczekuje się... Nie, to jest tak, że ja po prostu nie mam wyjścia. Nagle muszę być gotowa i jestem, mimo wrodzonego czarnowidztwa powtarzam sobie, że damy radę, że ludzie są w stanie wychować dziecko w dużo gorszych sytuacjach i że właściwie czemu akurat nam miało by się nie udać. Moje miliony obaw spycham na margines, czytam, szukam informacji, pytam lekarza i łykam przeklęty bromergon, po którym sypiam raczej źle i niespecjalnie jestem w stanie zdążyć na poranne zajęcia. I łapię na myślach, że jeszcze tydzień temu o tej porze, zanim diagnoza została potwierdzona czarno na białym, tkwiłam w przeklętym marazmie i szeroko pojętej niechęci. I nagle odkrywam w sobie pokłady siły, o jakie sama siebie bym nie podejrzewała. Cóż, zaspałam na przeklęty hiszpański, żadna nowość, ale poradzę sobie z tym i nie zostanę w domu zakopana pod kołdrą przez resztę dnia. Tak, mam mnóstwo zaległości i kawał sesji zimowej w plecy, ale wygrzebywałam się z gorszych uczelnianych kanałów. Chcę być matką. Muszę mieć motywację. I mam. Boję się tylko wielkiego zegara, którego echo wwierca mi się w zakamarki mózgu i boję się oczekiwania na decyzję mężczyzny mojego życia, nie jestem najlepsza w cierpliwości. Bo mi nikt nie pozostawił wyboru, a czas... czas działa na moją niekorzyść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz