Wiesz jak bardzo bolą
słowa najbliższej ci osoby?
Klasyczny scenariusz, czyli - najlepszą obroną jest atak.
.
Drogi rodzicu,
jeśli wiemy, że coś spierdoliliśmy, to najłatwiej jest po prostu się drzeć w
celu tak zwanego odwrócenia kota ogonem. Spodziewamy się znanej od dawna
reakcji i jesteśmy przekonani o kolejnej wygranej bitwie. I tu mały siuprajs,
bo dziwnym trafem może wyjść przy takiej okazji na jaw, że niepostrzeżenie
dziecko dzieckiem już dawno nie jest i przestało chować się za książką kiedy
zaczynają na nie krzyczeć. Co gorsza, dziecko straciwszy znaną powszechnie
właściwość łączącą je z rybą, zaczyna krzyczeć również. Głośniej, niż
ktokolwiek mógłby przypuszczać. I tu pojawia się pewien problem. A konkretnie,
co z przykrością trzeba stwierdzić, to nie-dziecko ma rację! Ale o tym sza,
żeby broń boże się nie zorientowało, że my wiemy, że ono wie, że my wiemy, że
właśnie tak.
.
Proszę, wyjaśnijcie mi, czy ja jestem tak tępa, że pojąc nie potrafię, czy to
jest po prostu dziwne?
Jazda po Piotrkowie z panem znajomym taty była. Niestety pojawiło się przy tej
okazji kilka drażniący kwestii. Widać łódzkie życie przyzwyczaiło mnie już do
pewnych standardów, tam gdzie jestem poza zasięgiem rodzicielskich wpływów. I
jeśli się umawiam z kimś na 2 godziny jazdy od 7.00 do 9.00, to spodziewam się
być potraktowaną poważnie i z sensem. I bynajmniej nie bawi mnie, gdy ktoś
olewczo łaskawie pozwala mi zacząć jeździć (na zmiany z kimś innym) o 9.30 (do 12.00, toż to się wściec można). Miało być 2 godziny, a jak wyszło cudem półtorej,
to dobrze. Sytuacja w połączeniu z poranną wojną z ojcem zaowocowała ni mniej
ni więcej tym, że opierdoliłam instruktora. Bo ja przepraszam państwa, ale co
to jest za instruktor, który zmienia mi bieg w momencie, w którym ja właśnie to
robię, lub też łapie za kierownice, bo ‘w lewo, w lewo!’. Nie przypominam
sobie, bym kiedykolwiek była upośledzona umysłowo i wymagała tak
łopatologicznego traktowania. Że już prawie nie wspomnę, jak to pod koniec
rzucił uwagę, że za szybko puszczam sprzęgło i gdyby nie to, że on mi je
przytrzymuje, to by gasł silnik. Że-co-kurwa-proszę?! Kwestia przestawienia się
na opcję z sandałków na glany wymaga chwili, skoro cały czas było w porządku,
uznałam, że już ok., a on mi mówi, że gdyby nie jego łaska…! No i nerwy mi puściły.
/Tadam! k., ty głupia łajzo, wstyd rodzinie przynosisz!/
.
Standardowy ciąg dalszy.
W domu najpierw wszyscy grzeczni. Ale pada pytanie ‘jak się jeździło’, więc
odpowiedź, że źle i że instruktor jak z koziej dupy trąba budzi rodzicielski
instynkt, czyli zgnoić gnoja.
Jestem, cytuję ‘taka, taka…’ no do cholery jaka, mamo?! Tak tak, oczywiście,
przecież ja wiecznie muszę być niezadowolona, przecież nic nowego, no jak
zawsze, bo przecież ja jestem taka zarozumiała, najmądrzejsza i najlepsza i
wszyscy są głupi tylko ja nie. Tylko zupełnie nie wiem, skąd nowe oskarżenie,
że niby szantażuję. Bo powiedziałam, że byłam pewna, że to się tak skończy (chodziło mi o to, że mama godzinę wcześniej trzymała moją stronę, a ostatecznie
jak zawsze o 180 stopni, ale ona tego zupełnie nie zrozumiała…)? Bo w końcu
nie mogłam już naprawdę i zaczęłam ryczeć (co mi się normalnie przy ludziach
nie zdarza) i wyszłam z kuchni nie pokazując się więcej na dole? Szantażuję o
co i w jaki sposób? Zaraz zaraz, czy ja jestem psychiczna, czy ze mną jest coś
nie tak? Jejku, ja znowu nie-ro-zu-miem!
.
.
Koniec bajki, dziecko łeb boli. Nastawiona na zdecydowane NIE przysięgam, że
nigdy w życiu nie pozwolę rzucać sobie w twarz więcej takich słów. I ja nie
potrzebuję szantażować, jak nie potrzebował Kamil. Ja to po prostu zrobię,
jeśli już bardzo będę musiała. Jeden jego błąd naprawię, bo listu zostawić nie
zapomnę, na pewno. Żeby tym razem wiedzieli za co. I dlaczego. Może wtedy
wreszcie cokolwiek do nich dotrze.
.
Bo ja kocham żyć. I naprawdę nie chcę.
Ale czasami naprawdę, coraz bardziej mam tego
DOSYĆ.
Są jakieś granice niezrozumienia własnego dziecka?