Zasypało Łódź. Czysto tak. Śnieżnie.
Nieświątecznie.
Zbankrutowałam się na prezenty. W portfelu bezpiecznie ukryty bilet do domu na
jutro i nieważne rachunki ze sklepów. Drobiazgi dla wszystkich czekają w reklamówce
koło biurka.
Z parapetu uśmiecha się zmęczony przeprosinowy tulipan z przyschniętymi
płatkami. W tymczasowej klatce tuli się do siebie kłębek składający się z
czterech szczurzych dam. Na szafce spiętrzony stos książek. Zakatarzony nos,
przykryte niebieskim polarem drżące ramiona. Lekki stan podgorączkowy.
Gwałtowna niechęć do genetyki i analizy ostatniej sceny ‘Przedwiośnia’.
.
Robię postępy. Co wieczór nie mogąc zasnąć mamroczę w myślach słowa w formie
niezmienionej od lat. Od czasów, kiedy każdego dnia klękałam obok babci,
opierając łokcie na krawędzi łóżka, wpatrzona w oprawiony w stare nadgryzione
zębem czasu ramy z ciemnego drewna obraz Jezusa w cierniowej koronie. Uspokaja
mnie. Wreszcie zwalniam. Nie biegnę przez chwilę, zatrzymuję się obok małej
klęczącej dziewczynki. Czuję jej tęsknotę za mamą, czuję żal, czuję obojętność
wobec ładnych ubranek, BoboFrutów, pomarańczy i oryginalnych lalek Barbie,
których zazdrościły dzieciaki z całej okolicy. Czuję rodzący się bunt. Czuję
zapowiedź długiego odejścia.
/Nie spodziewałam się, że wrócę, że będę chciała wrócić kiedykolwiek/
Ale jest tam siła i mocna wiara babci. Jest jej pewność w sens. W niezbadaną
obecność. ...tej samej babci, która dziś jest tak delikatna i krucha, której
bez powodu pękają żyły, która mimo faktu, że dobrze zna ból, pozostaje wierna i
przekonana o jedynej prawdzie.
A ja - ciągle zagubiona między płatkami śniegu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz