środa, 14 grudnia 2005

Miasta i szczury, wymieszane z próbą dojrzałości.

Szliśmy z mapą w torbie, trzymając się za ręce, oboje jakby przesiąknięci Łodzią, chłonący atmosferę z dziwnym wrażeniem, że nie jesteśmy dopasowani do krajobrazu. Przyzwyczajeni do wszechobecnego brudu i szarości ulic, osaczeni przez nagłą mnogość kolorów straciliśmy na chwilę głowę. Ja, zapatrzona w budynki Starego Miasta, przy okazji zaczytana w informacje o prowadzonych tam wykopaliskach, chciałam jak najmocniej poczuć i posmakować, jak brzmi echo odbijające się niespodziewanie wśród murów i świątecznych świecidełek, jak szorstkie są ściany kamienic. Artur oczywiście wolał sprawdzić elementy nieco bardziej praktyczne i nowoczesne. Jakoś się dogadaliśmy.
Drażniła mnie ta świadomość, że ludzie tam są jakby inni, że po nas widać tą małomiasteczkową łódzkość, naszą ciekawość i nieznajomość miejsca.
Mijając budynki Uniwersytetu, rozglądałam się podświadomie szukając. Oczywiście nie spotkaliśmy Szymona, ani tym bardziej Janusza, co z pewnością wszystkim nam wyszło na zdrowie. Kiedyś będę się bardzo starać, by wszystko toczyło się od dawna ustalonym rytmem, bez niepotrzebnych wstrząsów i bolesnych potknięć.

Warszawa. Warszawa. Warszawa.
Obca jeszcze, ale dziwnie bliska.
Odnajdziemy się.
.
.
.
…Iskra odejdzie jutro, w dniu naszej próbnej matury z polskiego. Artur będzie ją trzymał, nie chcę, żeby umierała na obcych rękach, a nie damy rady same, ja ani Amanda. Chociaż mam świadomość, że zrobiłyśmy chyba wszystko, żeby się udało i ciągle tli się jakaś resztka nadziei, że może, może…
Nie. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Ona cierpi. Zupełnie niepotrzebnie, bo to nie ma najmniejszego sensu, nie ma szans…
Iskierka… mój biedny, kochany okruszku…
Ta walka zakończy się wielką przegraną.
/…przepraszam, maleńka…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz