Powiem ci, że normalnie nie mogę już w tej kretyńskiej bursie. Nie mogę, na
samą myśl, że za chwilę pojawią się dwie współlokatorki, studentki, zęby mi
cierpną, bo już wiem, że szczury za nic, że koniec przesiadywania z Arturem i
gadania z Madzią do 3 w nocy.
Najchętniej obudziłabym się za rok, może być mniej więcej o tej porze. Z
indeksem w kieszeni i poduszką własnego mieszkania pod głową.
.
.
.
Impreza była miła, niemniej brak snu przez calutką noc, ponad 8 godzin w drodze
w ciągu jednej doby, do tego najpierw uciekł nam tramwaj, później wsiedliśmy
nie w ten autobus, chociaż oczywistym się wydawało, że skoro zza zakrętu i
stary grat, to musi być 65. I jeszcze 78 na Placu Wolności musiało się
spóźniać, żeby ostatecznie doprowadzić nas do skrajnej rozpaczy i
przeświadczenia, że już nigdy nie będziemy mogli położyć się spać. Mimo
wszystko udało nam się dotrzeć do łóżka, którego nie zamierzam opuścić aż do
6.15, kiedy to zadzwoni komórka, a ja z ponadprzeciętnie zapuchniętymi oczami i
świadomością, że czeka mnie urocze 7 lekcji we wspaniałym I LO...
Słowem – obecnie chujnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz