'Nie pytaj mnie, skąd o tym wiem - opowiem ci o tym innym razem...'
Szła swoim zwykłym śpiesznym krokiem mijając kobiety i mężczyzn ziejących
papierosowym dymem i parą z ust, nosów, drzewa zrzucające resztki zmarzniętych
liści i psy czujące się idiotycznie w kolorowych sweterkach robionych na
drutach przez starszą panią w kapeluszu, nie oglądając się za siebie, mimo
wiatru wiejącego w oczy, pseudo płatków nagłego śniegu, który pojawił się bez
zapowiedzi na przekór pogodzie, która cały czas zdawała się przekonująco
kłamać, że zima nigdy nie nadejdzie. Omijając wzrokiem okna mieszkania, w
którym teraz światło innych ludzi zdaje się mówić szyderczo, że tamto, że tamto
było oczywiście wiadome, że nie skończy się dobrze, mimo wszystko. W głowie
huczał jej potok myśli zalewających zdrowy rozsądek i przywiązanie do
rzeczywistości, zdających się krzyczeć, że sama wiedziała w co się pakuje i
tanie mrzonki rodem z mdłego i przewidywalnego od początku do końca romansu
wydają się być śmieszne teraz, kiedy życie pisze ciąg dalszy. Tak, czuła się
jak bohaterka jednej z przygniecionych gazetami książek, leżących w kiosku za
jedyne 9,99. Próbowała zniknąć pod kapturem czarnego płaszcza, stopić się z
szarością kamienic i wczesnego wieczoru, ale przeszkadzał w tym bordowy szalik,
psujący ogólną nijakość. Chciała mówić, pisać, wyzbyć się raz na zawsze całego
żalu przepełniającego tamten pozornie szczelnie zamknięty fragment, z którego
od czasu do czasu sączyło się niezdrowe i irracjonalne poczucie winy, świadome
własnej niezgodności ze stanem faktycznym. Jak zawsze w takich chwilach, nie
było w pobliżu nikogo i niczego, co mogłoby jakkolwiek pomóc. Przygryzione
wargi, zaciśnięte pięści, kiedy stała sama na przystanku, tym samym, który tyle
razy był świadkiem ich tęsknoty zanim jeszcze nadjechał autobus. To już
przeszłość, nienawidzi, i nie ma się co dziwić. Jak mogłaś. Jak mogłaś, skoro tak bardzo go
kochałaś, zranić tak mocno.
- Nie mogła.
Musiała.
Ale on nie wie.
Nie będzie okazji ani potrzeby, by tłumaczyć.
Wszystko pozostanie po staremu, a ona za jakiś czas zepchnie wszystko w kąt, aż
do następnego razu.
.
Szła swoim zwykłym śpiesznym krokiem mijając kobiety i mężczyzn ziejących papierosowym
dymem i parą z ust, nosów, drzewa zrzucające resztki zmarzniętych liści i psy
czujące się idiotycznie w kolorowych sweterkach robionych na drutach przez
starszą panią w kapeluszu, nie oglądając się za siebie, mimo wiatru wiejącego w
oczy, pseudo płatków nagłego śniegu, który pojawił się bez zapowiedzi na
przekór pogodzie, która cały czas zdawała się przekonująco kłamać, że zima
nigdy nie nadejdzie. Przymykając powieki widziała siebie, nagą, wtuloną w jego
bezpieczne ramiona, lepiącą się do niego jak zachłanne dziecko proszące o
więcej słów i gestów, bojącą się, że wyjdzie trzaskając bez powodu drzwiami, że
zostawi ją samą w towarzystwie chłodnego kaloryfera i miękkiego koca, w pustym
pokoju. Widział to absurdalne rozdygotanie i źle ukrywany smutek, nie wiedział
dlaczego, ale mógł się domyślać, że to tamten, on, wrócił w nocy i obudził snem
dawno przyschnięte wspomnienia. Bardzo się starał, by znów zapomniała. Stojąc
na szarym przystanku, jeszcze czuła na udach jego mocne i delikatnie błądzące dłonie,
mimo przejmującego zimna, które wdzierało się pod płaszcz tysiącem kłujących
igieł, przed którymi nie chronił jej nawet pozostawiony przez niego zapach.
Nie patrzyła w żadne dręczące światłem okna, wsiadła do autobusu myśląc tylko o
tym, że chce, by znów przywitał ją pocałunkiem w czubek zaczerwienionego nosa z
dwoma kubkami gorącej herbaty na stole.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz