Przyglądam się splątanym
kablom komputera stojącego na stoliku pod oknem. Stolik zagracony stertą płyt z
bajkami. Nie moje to.
Pokój coraz wyraźniej użytkowany przez innych. Brata, siostry. Ja, przelotnie.
Funkcja hotelowo-sypialniana ścian białych, podłogi drewnianej bordowej,
jasnego sufitu z boazerii. Gości mnie granatowa pościel w słońca, księżyce i
gwiazdki.
.
Chciałabym spakować najbliższe książki, zabrać fikusa, muszelki z okna,
mapę-puzzle, plakat Wojaczka. Sentymentalne bzdety.
Formalnie powiedzieć, podzielcie się resztą. To dla was. Weźcie. Przynieście
inne. Zmieńcie.
Ale nie zrobię tego, bo nadal nie posiadam własnego mieszkania. W mieście
ciągle nie mam prawa wbić gwoździa w ścianę, by móc powiesić ulubione zdjęcie
Paryża w antyramie.
Nadal na ‘swoim’ nie-swoim.
.
Za każdym razem, gdy będąc w Ż. stoję w progu niby-mojego pokoju, bardziej w
nim obco. I wyraźnie czuję, że to już czas. Ofiara przedwcześnie odciętej
pępowiny dorasta i powinna mieć osobistą przystań.
Chciałabym.
.
.
.
Przechodzę kryzys, emocjonalno-psychiczny, dwudzieste urodziny zbliżają się,
nic tak naprawdę nie zmienią, bo przecież za dwa tygodnie po przekroczeniu
magicznej daty nie stanę się mądrzejsza-dojrzalsza niż dziś jestem, a ja nagle
zapragnęłam zupełnie własnego kąta, zamarzyłam całkowitą wyprowadzkę z
rodzinnego domu, choć jednocześnie przeraża, że to się już dzieje, że dla mnie
zaczyna brakować tu miejsca, że…
… się boję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz