czwartek, 11 stycznia 2007

Zwykła codzienność.

Jest chłodna. Mija przy najsmutniejszych piosenkach ukochanego Heya.
Wydaje mi się, że słonecznie na zewnątrz. Wychodzę więc w cienkiej kurtce, zapominam, że mamy połowę stycznia. Wciskam dłonie w rękawy czekając na odrapanych przystankach. Rozmawiam ze znajomymi z uczelni o niczym. Uśmiecham się. Schylam nad notatkami. Robię rozkład zajęć. Muszę przecież posprzątać mieszkanie, ugotować zwierzakom, pobiegać z psem. Skłamać mamie, że wcale nie jest tak źle.
Sama trochę w to wierzyć.
.
Chciałam iść do teatru z Natalią, założyć brązową sukienkę, szpilki, umalować oczy i rozpuścić włosy. Ale - nauka. ‘Bo sprawy dzielą się na ważne i pilne.’
Jeśli nie zaliczę:
- jutro łaciny
- dwóch kolosów z podręcznika w poniedziałek
- nie wyłgam się jakoś na wfie we wtorek
- trzech kół z gramatyki praktycznej i pisania w środę
- fonetyki i hiszpańskiego w czwartek
- o czym zapomniałam?
złowieszcze, czarne od spalin mury z tabliczką Uniwersytet Łódzki, Katedra Romanistyki zaśmieją mi się w twarz i nie pocieszy wcale wyblakły kolorowy motyl narysowany na jednej ze ścian.
.
- Damy radę?
- Pewnie, że tak, k.
- To łaskawie rusz dupę, czas przecieka ci przez palce. Masz go mniej niż myślisz.
.
Pluszzzz active, magnez w tabletkach i litr coli, paczka fajek, cud dieta.
Do dzieła, kobieto.
Zaczynamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz