sobota, 13 stycznia 2007

Powroty.

Ż. się zmienia jakby obok, poza mną. Niby po staremu, a jakoś za każdym razem wysiadając na przystanku mam wrażenie, że jestem coraz bardziej obca.
Ludzie patrzą dziwnie na wysoką pannę w czarnym płaszczu, w glanach, z brązowym kapelutkiem na głowie, z psem na smyczy.
Widok, faktycznie, mocno niecodzienny.

Ani w Ż., ani w Łodzi – to nie są moje ostateczne miejsca.
.
Trafiłam na wizytę duszpasterską, standardowo proboszcz z wikarym spotkali się pod domem na początku Piłsudskiego. Proboszcz nie zważając na moje 20 lat, wytargał za włosy i wyszczypał policzki, jedyną różnicą w pytaniu była zmiana szkoły na uczelnię. Przy okazji dowiedziałam się, że jestem ateistką.
W zasadzie mogę być. Mało mnie to obchodzi.

Babcia jak zawsze narzekała, że niby schudłam, co nie jest prawdą. Z tatą wyściskaliśmy się i cmoknęliśmy w biegu w policzki. I tylko wąsy ma dłuższe. Mama znalazła chwilę na rozmowę w sklepie. Dzieciaki mnie otoczyły, wzięły w posiadanie i musiałam rysować, plaże, statki, żółwie i koniki morskie. Dopiero w moim, nadal, pokoju znalazłam ciszę. Zasnęłam wcześnie. Nad książką.
Śniłam śmierć prababci.

Ponieważ na autobus zerwałam się z samego rana, nie zdążyłam pójść na cmentarz.
Spakowałam mokre ciuchy.
.
Kupiłam Kudłatej szczotkę, może wreszcie przestanie zostawiać sierść na swetrach.
Kocur czuje się urażony samotną nocą.

A ja nie wiem w co ręce włożyć.
Chyba najpierw doprowadzę nasze małe królestwo do porządku, potem zajmę się zwierzakami. Wyczaruję apokalipsę w kuchni.
.
Możemy uznać, że dochodzę do siebie. Do swojej własnej k.

Mamy szansę, że jeszcze wszystko się ułoży. Wróci do normy.
Tylko dajmy nam czas.
Dajmy czasowi czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz