Przyjeżdżam do uśpionej
mieściny, pies merda ogonem ciągnąc przez pseudo-park. W domu czeka babciny
obiad, Ewa rzucająca się na szyję zanim zdążę zdjąć plecak. O dziwo ogólna
akceptacja rudych włosów.
Odwiedzam bibliotekę, snuję między przykurzonymi półkami, wymieniam uwagi z
zaprzyjaźnioną panią, szukam Cortazara. Po drodze obiecuję cioci zimową
herbatę.
Ciasno mi. Czas się wlecze. Ziewam.
Pożeram Pratchetta w sklepie, chowam dłonie w nową bluzę.
Aneta wraca ze szpitala, daję jej wyczekane kolczyki.
Drapię szorstkością.
W nocy mam ochotę zejść do sypialni rodziców, porozmawiać z mamą. Kończy się na
przytuleniu do Iskry.
.
Jest mi tam jak w wyrośniętym płaszczu. Nie do końca wygodnie. Znoszony,
pocerowany, obejmuje, trochę tłamsi. Ale znany, bezpieczny.
Rano babunia szykuje pierogi, siedzimy w kuchni, fruwa gdzieś mój indeks.
Nie zdążyłam pożegnać się z tatą przed wyjazdem.
.
W autobusie dosiada się mężczyzna. Pachnie obłędnie. Jak ktoś.
Też ma słuchawki w uszach.
.
‘Według filozofa Ly Tin Wheedle’a największą obfitość chaosu można znaleźć
tam, gdzie szuka się porządku. Chaos zawsze pokonuje porządek, gdyż jest lepiej
zorganizowany.’
( ‘Ciekawe czasy’ Terry Pratchett )
Za dużo myśli i zakłócenia w przekazie.
Pełna popielniczka.
Zapomniałam zabrać swój ulubiony kubek.
Mercury Rev - Goddess on a highway.
Głaszczę kota.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz