Obcasy czarnych i czerwonych pantofelków stukały w chodnik, szłyśmy Piotrkowską
zatopione w rozmowie. Ktoś śpiewał z gitarą, ktoś inny grał na trąbce nieznane
nam melodie. Agnieszka wybrała fioletowo-żółty bukiecik kwiatów. Za 5 złotych,
których nie wydam na fajki oraz kilka ciepłych słów wywołałyśmy uśmiech na
twarzy starszej pani.
Od innej kupiłam jeszcze narcyza na Placu Wolności i pojechałam do bursy po
moje książki, które dawno temu Artur oddał Natalii.
Artur przestał wywoływać gwałtowne skurcze serca. Artur rozpłynął się i rozmył
w mglistych wspomnieniach. Artur zniknął na dobre. Już nic nas nie łączy, nawet
książki leżące dotychczas u Natalii wróciły na właściwą półkę.
Podobno mam teraz nudne i monotematyczne życie, o którym piszę bezpłciowo, a
sama jestem bez wyrazu. Roztapiam się w tłumie przeciętności razem z bordowymi
włosami, oliwkową torbą, dżinsami, glanami, bluzą i opowiadaniami Sapkowskiego,
które doczytuję w tramwaju wracając z uczelni późnymi popołudniami.
Czy też ‘dorośleję’, jak to nieprecyzyjnie określiła niedawno Natalia.
Albo po prostu chcę stabilizacji, bo mam dosyć nieustannych kruchych wzlotów i
widowiskowych upadków, wiecznego szarpania się, niezdecydowania i chronicznego
szukania dziury w całym…
Faktem jest, że piszę teraz trochę inną bajkę.
Ale mi - bardzo się ona podoba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz