sobota, 28 kwietnia 2007

'Jesteś podwiniętą rzęsą, pod moją powieką...'

Poznaliśmy się, kiedy miałam jakieś 10 lat. Przyjaciółka mojej babuni jest siostrą jego babci. Któregoś lata wymyśliły wspólnie wakacyjny wyjazd nad wielkopolskie jeziora do babci dominikowej.
Wtedy właśnie znielubiliśmy się od pierwszego wejrzenia. Traktował mnie jak przykry obowiązek, smarkulę, którą zwalili mu na głowę, choć on ma milion ciekawszych zajęć.
Kolejny pobyt nie przyniósł wielkich zmian. Ale ostatni, gdy byłam pąjąkowatą 12latką, owszem. Pojechała tam z nami moja o 3 lata starsza kuzynka, Gosia. Dominik szalał za jej obfitym biustem, a mnie zaczął trafiać szlag. Szczenięca miłość, jedna z pierwszych. Bardzo stałam się uprzykrzyć im życie.
Kolejny rok to cisza, aż do chwili, kiedy siedząc i nudząc się nieprzeciętnie napisałyśmy do niego z Małgośką list. Zaczęło się gadugadowanie, potem okazyjne wiszenie na telefonie. Spotkać się jakoś nie było nam po drodze.
Pierwszy raz w życiu upiłam się mając 17 lat. To właśnie wtedy rozmawiałam z nim kompletnie bez kontroli.
I wstydziłam się tego przez wiele miesięcy.
Kiedy przyjechał do Ż. w połowie 2004 roku, blog odnotował wielogodzinne pobyty na pewnej łące, mnóstwo śmiechu i niezapomnianych chwil. Dominik pisał później długie listy, a ja wróciłam do Łodzi i arturowych ramion.
Wszystko powinno się wtedy skończyć, ale on z upartością dzikiego osła co jakiś czas o sobie przypominał. Ale po tym jak Artur mnie zostawił, usunął się w cień, zły na moje zaślepienie.
Wcale nie zamierzałam znów go zobaczyć. Wcale a wcale. Co z tego, skoro stało się i kompletnie zadurzeni popełniliśmy mnóstwo lekkomyślnych błędów. Odeszłam od niego, zachowując się przed tym jak ostatnia szmata. Nikt nie mógł przewidzieć co przyniosą kolejne miesiące…
.
- Pamiętasz co mi mówiłaś, kiedy dawno temu zadzwoniłaś w nocy kompletnie pijana? – zapytał dzisiaj ze śmiechem – Że mnie kochasz i że chcesz się ze mną pieprzyć…
Pamiętam… obudziłam się wtedy w okolicach południa na kompletnym kacu i nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie też zniknęła moja poczciwa Nokia. Usiłowałam odtworzyć wydarzenia poprzedniego wieczoru. Świadomość wracała stopniowo. Nagle opadłam na łóżko przyciskając palcami pulsujące skronie i przerażona jęknęłam ‘o nie, naprawdę to zrobiłam, kurwa…’
- Zabawne, że tamte słowa są nadal aktualne – pomyślałam mocniej wtulając się w Dominika i posyłając mu oczami wszystko, co tylko kobieta może w takiej chwili powiedzieć ukochanemu mężczyźnie.

środa, 25 kwietnia 2007

Miasto zalane słońcem.

Obcasy czarnych i czerwonych pantofelków stukały w chodnik, szłyśmy Piotrkowską zatopione w rozmowie. Ktoś śpiewał z gitarą, ktoś inny grał na trąbce nieznane nam melodie. Agnieszka wybrała fioletowo-żółty bukiecik kwiatów. Za 5 złotych, których nie wydam na fajki oraz kilka ciepłych słów wywołałyśmy uśmiech na twarzy starszej pani.

Od innej kupiłam jeszcze narcyza na Placu Wolności i pojechałam do bursy po moje książki, które dawno temu Artur oddał Natalii.
Artur przestał wywoływać gwałtowne skurcze serca. Artur rozpłynął się i rozmył w mglistych wspomnieniach. Artur zniknął na dobre. Już nic nas nie łączy, nawet książki leżące dotychczas u Natalii wróciły na właściwą półkę.

Podobno mam teraz nudne i monotematyczne życie, o którym piszę bezpłciowo, a sama jestem bez wyrazu. Roztapiam się w tłumie przeciętności razem z bordowymi włosami, oliwkową torbą, dżinsami, glanami, bluzą i opowiadaniami Sapkowskiego, które doczytuję w tramwaju wracając z uczelni późnymi popołudniami.
Czy też ‘dorośleję’, jak to nieprecyzyjnie określiła niedawno Natalia.

Albo po prostu chcę stabilizacji, bo mam dosyć nieustannych kruchych wzlotów i widowiskowych upadków, wiecznego szarpania się, niezdecydowania i chronicznego szukania dziury w całym…

Faktem jest, że piszę teraz trochę inną bajkę.
Ale mi - bardzo się ona podoba.

wtorek, 24 kwietnia 2007

Na ucho.

Przed snem czytam, fragmenty podkreślam ołówkiem, bazgrzę na marginesach.

‘Komputer bez cienia wątpliwości przyjmował wszystko. Jego posłuszeństwo ośmielało mnie. Ale za to ja miałam wątpliwości – kogo obchodzę ja sama, dlaczego uznałam, że warto zapisać mnie z jakąś moją niewyraźną, nie znaczącą przeszłością. Czy nie dzieją się na świecie rzeczy ważniejsze, warte opisania?’
( ‘Gra na wielu bębenkach’ O. Tokarczuk )


Zamykam książkę, gaszę światło. Klawiatura laptopa cierpliwie pozwala zdzierać z siebie litery i symbole, a ja opowiadam sobie o szarozielonych oczach Dominika, o tym jak smakuje jego dotyk i cała jestem czekaniem.

poniedziałek, 23 kwietnia 2007

Obywatelu szanownej IV RP!

Jeżeli twój sąsiad z 3 piętra w środku nocy robi imprezę i chryję na cały blok, drżą ściany, a z pierwszej fazy snu wyrywają cię potępieńcze jęki, krzyki, tudzież odgłosy ciał tępo staczających się ze schodów, pamiętaj!
Dzwoniąc na Komisariat Policji, miej na uwadze, iż funkcjonariusze tejże zapewne przejadą majestatycznie obok twojego bloku, przespacerują się pod oknami, by mimo posiadania dokładnych namiarów poinformować cię, że czteropiętrowy blok jest jednopiętrową kamienicą z bramą zamkniętą na kłódkę, a wokół panuje niczym nie zmącona cisza, ład i porządek.
W tej sytuacji, należało by chyba wywiesić na rzeczonym bloku migający na czerwono neon z napisem ‘AWANTURA – TUTAJ!!’ i odpowiednią strzałką, jasno kierującą policjantów pod wskazany adres.

Być może wtedy zdążyliby dotrzeć na czas, zanim owa awantura się skończy i krzesła przestaną fruwać pod sufitem, a ty nie dostałbyś nakazu stawienia się na komendę oskarżony o bezzasadne wezwanie.
.
.
.
Notka napisana pod wpływem chwili, przy mentalnym wsparciu Anki, zainspirowana wydarzeniami bieżącej nocy, z wyjęciem nakazu, który, miejmy nadzieję, nie nastąpi.

‘Kurwa! Ten dzień miał być zupełnie inny!’ – zawyła Anna, kobieta z gołym biustem, odpalając mi i sobie kolejnego papierosa.

niedziela, 22 kwietnia 2007

Standardowo.

Małe łaciate, czarno-białe, długoogoniaste szczurzysko śpi mi pod bluzą. Moja dzielna kruszynka poradziła sobie z paskudnym ropniem. Walczymy ciągle z niedowładem łapek, ale niewiele można zdziałać, ot, starość.
Tymczasem Seniut chrupie coś w swojej klatce, Iskra wyleguje się w fotelu. Szarówka otula Rzgowską. Z kiepskich laptopowych głośników sączy się ulubiona muzyka, zapalam waniliową świeczkę i przymykam oczy.

- chwila na zebranie sił przed kolejnym starciem z łaciną.
.
'nawet kiedy się budzę rano
wiem,
że zanim
ubierzesz buty
będziesz stał boso z kubkiem
żółtej herbaty
i myślał o kasztanie moich włosów
na wierzchu twoich dłoni'
( *** )


Chciałabym, żeby już przyszedł piątek, dworzec w Poznaniu i ty czekający z niecierpliwością na mój pociąg.

sobota, 21 kwietnia 2007

Home, sweet home.

Primo - na wejście tradycyjnie wywołałam burzę w szklance wody, popisując się impertynencją i chamstwem. Jak na wyrodka przystało, bezczelnie odpowiedziałam na wszystkie uwagi najukochańszej z mych ciotek. Jej żmijowaty uśmieszek i zaciśnięte usta w akcie bezradności wywołanym brakiem argumentów doprowadziły mnie do niekontrolowanego wybuchu dobrego nastroju. Spontaniczna satysfakcja strzelała mi snopem iskier spod wymazanych na czarno powiek. I och jak mi przykro, będę istną suką i mimo, iż głównym tematem moich studiów jest język francuski, odmawiam udzielenia jakiejkolwiek pomocy jej synalkowi, gdyż – wkurwia mnie interesowność, obrabianie mi dupy po kątach przy jednoczesnym lizaniu tyłka, bo nagle przydały by się moje magiczne znajomości w branży romanistów.

Secundo – szykuję się do wojny z ojcem i przysięgam, tym razem nie odpuszczę i bardzo gorzko pożałuje, jeśli faktycznie zawiezie tego głąba do Łodzi w następny weekend. Owszem, mogę pojąć, że ten ćwierćinteligent jest zbyt pusty, żeby poradzić sobie z podróżą autobusem i przejściem przez park naprzeciwko dworca, by trafić do Alliance, ale! Czemu dla taty nie jest problemem zawiezienie kogoś specjalnie i całkiem nie po drodze, a ja mogłam prosić przez całe święta i w efekcie kwitnąć dwie godziny w deszczu na przystanku z tobołami, psem na smyczy i stadem chorych szczurów, klnąc i mantrując, żeby jakikolwiek autobus nas zabrał?
To nie jest w porządku, tatusiu, bardzo dobitnie ci pokażę, bo to, wiesz, boli.

Tertio – lubię siedzieć w kuchni na poręczy plastikowego krzesła, z plecami opartymi o lodówkę, rozmawiać z mamą, posypywać oponki cukrem pudrem, gdy dookoła jest ciepło, domowo, tak zwyczajnie i po prostu.
Mogę sobie wkręcać, że wcale mi tego nie brakuje, ale tak naprawdę, to tylko znieczulenie, żeby nie zwariować. Kocham ich wszystkich bardzo mocno i rozpływam się, kiedy późnym wieczorem Ewa drepcze w piżamce do mojego łóżka, po czym stanowczo żąda nowej bajki, w trakcie zasypia, oddychamy równo, głaszczę niesforne kosmyki i wiem, że najwięcej znaczy jej dziecinna łapka obejmująca mnie z ufnością.

Quarto – jak tak dalej pójdzie, zginę zupełnie zamotana we własnych sprawach. W poniedziałek zostawiłam na parapecie sali 314 wszystkie swoje notatki z łaciny. W środę zapomniałam dopisać się do listy obecności na wykładzie z historii Francji. I nie poszłam na kolokwium z hiszpańskiego, bo mimo dwóch dni nauki w głowie czułam tylko przerażający chaos. Ciągle coś gubię, wiecznie gdzieś się spóźniam, uciekają mi tramwaje, wyrzucam do kosza baterie wyczerpane w połowie drogi. I chociaż czasem rozmawiając z mamą przez telefon muszę kłamać, że ‘w porządku jest’ – to damy radę, nie?

czwartek, 19 kwietnia 2007

Żyję, oddycham, pełniej.

‘…codzienne późniejsze
wstawanie
i twoje imię
na zaparowanej stronie
mojego odbicia’
( *** )


Czasem niespokojna, ale - to mija, słabnie proporcjonalnie do zwiększenia ilości pozytywnych chwil. Chcę jechać z Dominikiem nad morze. Biegać po plaży, rysować palcami na mokrym piasku, zanurzyć w wodzie dłonie, robić zdjęcia chmur. Dużo się śmiać, spacerować na krawędzi brzegu, szaleć, tańczyć z Huraganem.
.
A ty mów, pisz, myśl co chcesz.
Mi jest dobrze, ja jestem egoistycznie i obrzydliwie szczęśliwa.

środa, 18 kwietnia 2007

Zimno, szaro.

Ani odmalowywany na żółto i zielono blok, ani narcyzy na stoliku nie rozjaśniają wisielczego nastroju. Atmosfera dnia sponsorowana przez pytanie ‘dlaczego ludzie są głupi, beznadziejni i fałszywi?’
Rzygać mi się chce.
.
Nie ruszyłam jeszcze hiszpańskiego, stukam paznokciami w okładkę repetytorium, zmęczona zajęciami. Przemokłam, drżę.
Ogrzej myślami.

Dziesięć minut.

Na kawę z mlekiem i papierosa, zanim wybiegnę pospiesznie z mieszkania gubiąc sny.
Nerwowo przerzucam kartki zeszytów, nieprzygotowana na wszystko, na co tylko dziś mogę, choć nie powinnam, od 8.30 do 17.00.

W Łodzi padało, ranek za oknem dziwi świeżością wiatru i chłodem cienia.
.
Budziłam się w nocy nie wierząc, że nie ma cię na odległość oddechu.

wtorek, 17 kwietnia 2007

‘Tęsknota to jest takie zło, co atakuje z czterech stron…’

Po tygodniu spędzonym z drugą osobą, zagracony pokoik wydaje się być pełen pustki. Bezcelowo patrzę w monitor, zerkam w książkę, miotam w sobie, aż wreszcie nie mogąc wytrzymać w zamknięciu, wychodzę z psem. W parku słońce grzeje nagie ramiona, świeci w oczy, fioletowa bluzka przyciąga obcy wzrok, kręci się w głowie od kwitnących słodko drzew.

Kilka dni temu siedzieliśmy tam razem, przytuleni na odrapanej ławce.
Czas płynął zbyt szybko.
.
.
.
Weź mnie ze sobą, zabierz stąd, nienawidzę tego miasta, bo całe jest jednym wielkim wspomnieniem, przeszłością. Nie opiszę uczuć, które towarzyszą mi codziennie, kiedy mijam znajome miejsca związane z tamtym życiem.

‘powoli zedrzyj skórę
uwolnij mnie
od rysów tych przeklętych

a kiedy już się spełni
bezkarna tak i naga
przejdę ulicą’’
( Hey )


I będę wolna. Twoja. Nauczę się na nowo.

poniedziałek, 16 kwietnia 2007

Rysuję grubą kreskę między było, a jest i będzie.

Za dużo złych rzeczy zdążyłam zrobić przez ostatni rok, zbyt wielu ludzi skrzywdziłam bardziej lub mniej świadomie.
I życie przypomina mi o tym kolejny raz, kopiąc solidnie w dupę.
.
Szczerość kosztowała wiele.
Potem w powietrzu zawisło gęste milczenie.
.
.
.
To już inna ja.

sobota, 14 kwietnia 2007

Spokój i ręce.

‘mam ciebie w roztańczonej krwi
w zębach
nitkami nerwów związanych w supeł
czuję - złotą namiętność twojego ciała
przeciągam po nim ręką
lekko
lekko
gnę się
zewsząd z końca aż do początku
i znów
do końca
jestem
pośrodku ciebie
wspięta nad tobą
cała - w tobie’
( H. Poświatowska )


Cieszę się chwilami, kiedy jesteś, budzę przy tobie i zasypiam. Całuję cię w czubek nosa, a ty liczysz mi piegi.

‘spalmy wszystkie dokumenty
stare fotografie
niech znikną wizytówki na drzwiach

SZCZĘŚCIE polega na tym - całe szczęście -
by z prostych rzeczy nie tworzyć
intelektualnych labiryntów’
( P. Porno )


Nic więcej.

czwartek, 12 kwietnia 2007

Gdzie są moje słowa?

- rzuciłam w przestrzeń pokoju.
.
Nie trzeba, przecież wystarczy, jeśli za chwilę zniknę w zagłębieniu między szyją a obojczykiem wplatając ci palce we włosy.

poniedziałek, 9 kwietnia 2007

Nie potrafię rozmawiać o śmierci.

Nie jestem w stanie spokojnie wpatrywać się w literki wyskakujące w oknie komunikatora, nie opanowuję płaczu.
.
Natychmiast widzę czarną płytę grobu Kamila, jego uśmiech. W ciągu ułamka sekundy pamiętam boleśnie chwilę, pewne piękne niedzielne popołudnie, kiedy świat zawalił się nagle, bez zapowiedzi, bez ostrzeżenia.
On umarł, a ja muszę żyć, chociaż po tym co się stało chcieli mnie zamknąć w klatce, zaczęli sprawdzać każdy krok, piosenkę, książkę, próbowali poznać moje myśli.
Ale im uciekłam. 
.
.
.
I mi też pewnie się nie uda, a ty nigdy się o tym nie dowiesz.

piątek, 6 kwietnia 2007

‘Today is the first day of the rest of your life.’

Jestem już dużą i rozsądną dziewczynką.
Nie przestaję się zachwycać deszczem bębniącym w szyby mojego pokoju. Wtulona w poduszkę, pod powiekami wyświetlam czarno-biały film. Krople po zetknięciu ze szkłem i blachą zostawiają mokre ślady na policzkach.
.
Wypalona czerwona świeczka.
Wreszcie nie pachnę tamtymi nocami.

W poniedziałek, 6 kwietnia 1987 roku około godziny 7.20…

…w szpitalu miejskim w O. przyszła na świat Katarzyna Aleksandra K., córka Elżbiety i Ryszarda.

Poród o czasie w 41 tygodniu ciąży, położenie główkowe, siłami natury, 3900g, 59cm, 9 pkt Apg.
.
W piątek, w dodatku Wielki, rankiem 6 kwietnia 2007, Katarzyna siedzi na swoim domowym łóżku z laptopem na kolanach i z lekkim przerażeniem spogląda za siebie. Galopujące z całych 19 lat życia wspomnienia wywołują oszołomienie.

Te urodziny mają być punktem zwrotnym.

środa, 4 kwietnia 2007

Źle.

‘jak ślepiec
w labiryncie nie mogę
znaleźć swoich kocich dróg
wydeptanych
u schyłku tamtej ery’
( Błękitna Czarownica )


Zadzwonię na koniec świata, on opowie mi jak świeci księżyc zawieszony nad dachem jego domu. Usiądę na parapecie z papierosem w palcach i popatrzę w to samo miejsce.

Nie mam odwagi marzyć.
.
Późno, a nadal tkwię we wstępie do ‘La Renaissance’ i zero szans, by stan ten miał się w najbliższym czasie zmienić. Ziewam tylko coraz więcej.

Rozespany Seniutek przydreptał ze swojej ulubionej półki z książkami, zażądał miziania. Głaszczę szczurze kudłate futerko, przez chwilę staram się nie myśleć.
/Dół totalny.

wtorek, 3 kwietnia 2007

‘Zanim wróci światło miną wieki, zanim wróci spokój lata…’

‘Zaufaj mi’ – już to kiedyś gdzieś słyszałam.
Ktoś mówił ‘wpisuję Cię na czystą przestrzeń, dawno nie zajmowaną przez nikogo’. Albo ‘kocham, tulę, całuję, tęsknię’. Było też o tym, że wymyślam, nie ma żadnej innej, że liczę się tylko ja. I dużo innych bzdur zdążyłam usłyszeć, zanim jako ostatnia dowiadywałam się prawdy.

Bolało.

A teraz nie wiem, czy potrafię wierzyć.
.
Chciałabym tylko…
Żebyś mnie objął, żebym mogła się w tobie schować i znów być ufną kobietą, nie analizować każdego zdania, nie interpretować na wiele sposobów i nie doszukiwać się ukrytego sensu ani drugiego dna wszędzie, tam gdzie być może wcale go nie ma?

‘Przedostała się w parszywy czas
przez ulice zakażone bezradnością dni
przez korytarz betonowych spraw
pewność że my
mimo wszystkich nieprzespanych nocy
mimo prawdy porzuconej na rozstajach dróg
potrafimy w rzeczywisty sposób
znaleźć się już’
( ‘100 tysięcy jednakowych miast’ Coma )


Chciałabym przestać się bać.

poniedziałek, 2 kwietnia 2007

Przegrać bitwę – wygrać wojnę.

Pięć żonkili uśmiecha się ze szklanki na biurku.

Moje miasto.

Niedziela, wczesny wieczór, nosi mnie. Miotam się.
Ostatecznie smsowo umawiam z Agnieszką na okolice 20.00, wychodzę więc godzinę wcześniej, żeby spokojnie dotrzeć na Widzew.
6 nam ucieka, w porządku, niedługo przyjedzie 5. Spóźnia się, dopalam papierosa tupiąc glanem. Plac Niepodległości mijamy bezproblemowo, pozwalam sobie na chwilę relaksu. Błąd. Przy Reymonta coś zatarasowało zakręt. Jeśli nasz tramwaj ruszy jeszcze kawałek, zakorkuje przejazd Piotrkowską. Czekamy. Czekamy. I czekamy. Wreszcie łaskawie przepchnęli zator, dojeżdżamy do skrzyżowania z Mickiewicza. Niedziela późny wieczór, kwitniemy, wypuszczamy korzonki, zielenieją nam listki. Ostatecznie wysiadamy prawidłowo i trafiamy, chociaż niewiele brakowało, żebyśmy się zagapiły. U Agnieszki miło, ale czas leci,
nagle strasznie późno. Spacer pustym osiedlem do przyjemności nie należy. Odważnie, głowa go góry, chroni mnie mój dzielny pies. Czujny, warczy na każdego mijanego kundla i podejrzane drzewo. Czekamy na 8, orientuję się, że komórki w torbie zdecydowanie nie ma. Wszystkie kieszenie puste. Niedobrze. Myśl pierwsza, chrzanić telefon, najwyżej Aga przyniesie mi go jutro na uczelnię, myśl druga, kurwamać, jak ja wstanę o 7.00 bez budzika? Wracamy z Fool’s Garden, Lemon Tree. Szybki skok na 4 piętro. Lotem błyskawicy, z powrotem na przystanek. ‘Do zajezdni Telefoniczna’ i niech ich jasny szlag, nie wypuszczę się bez sensu na drugi koniec miasta. Kolejny, to samo. Przesiadka po kilkunastu minutach, w 98. Przy Kościuszki ucieka ostatni normalny tramwaj, widzę N6, biegniemy przez wszystkie możliwe czerwone światła, autobus pięknie odjeżdża migając nam na pożegnanie. W tym czasie majaczy w oddali 2, ‘do zajezdni Dąbrowskiego’, szybko, jest szansa. Wypluwam płuca, pies patrzy z wyrzutem, kretynko, zabijesz nas! …zwycięstwo, zachlany dres łypie spod oka, ale zatrzymuje go ostrzegawcze warknięcie kudłatej albo wściekłość wymalowana na mojej twarzy. Dąbrowskiego średnio nam po drodze, więc maszerujemy przez kawał Rzgowskiej bez niepotrzebnych dyskusji z komunikacją miejską. Pod blokiem zastanawiam się, czy aby na pewno mam klucze, bo może zgubiłam przypadkiem, tylko tego by brakowało. Uff, przekręcam zamek w drzwiach, Iskra rozwala się w fotelu, ja zrzucam ciuchy w kąt, rozkładam łóżko, uruchamiam lapka, dopijam resztki coli. Błoga chwila szczęścia legła w gruzach razem z pojawiającym się poczuciem obowiązku. Jasne, jeśli jutro nie zaliczę łaciny na konsultacjach znów przyjdzie trząść portkami przed sesją w obawie utraty indeksu.

Zegarek ustawiam na dziką godzinę poranną, jeszcze tylko ostatnia fajka i dobranoc.

Nie przeczytałam nudnej książki na literaturę ani nie zrobiłam tabelki na ćwiczenia z opisówki. Katarzyna K. jak zawsze przygotowana pierwszorzędnie na starcie z uczelnianą rzeczywistością.
.
Ten czarny kot, co przebiegł nam drogę, to na szczęście.

niedziela, 1 kwietnia 2007

Przeskok.

Listopad – kwiecień, niespodziewana teleportacja.

‘Nie przepraszaj, że żyjesz, po prostu żyj’
( Paweł )

.
Ostrożnie stawiam kroki, nie rzucam się już z wysokich pięter z rozłożonymi rękami. Tylko powoli i z wahaniem znikam na chwilę w ramionach Dominika. Nagle przypływa wielki spokój, pewność, świadomość.

Nie czekam na księcia z bajki, oni nie istnieją, zawsze okazują się tandetni.
Ty jesteś, po prostu,
bądź.

‘…świat nie kończy się na firmamencie
nie krąży tylko po najwyższych piętrach

nie liczy się nic liczą się przyspieszone tętna.’
( ‘Hymn 78’ Happysad )


Nieważne są żadne słowa.
Zrozumiałam, wreszcie.