poniedziałek, 2 października 2006

Coś się, ewidentnie, zmieniło.

Od przedwczoraj jestem pełnoprawną studentką romanistyki. Świadczy o tym indeks i leżąca jeszcze w dziekanacie legitymacja. I może to rzucane od czasu do czasu w moim kierunku sztucznie i obco brzmiące ‘pani’.
.
Mieszkanie z Amandą wychodzi nam póki co całkiem nieźle, szczury fukają na psy, kiełki rosną w słoikach na mikrofalówce, a w ‘moim’ pokoju Internet bezprzewodowy od Orange działa według własnego widzimisię za zasadzie – w łóżku pod palmą nie ma, ale w jednym miejscu chwilami bywa, na stole bliżej drzwi nie ma, za to na środku już tak.
Wyniosłam śmieci i zapchałam lodówkę zamrożonym bigosem i pierogami od babci, a w Maćku odkryłam genialnego kompana do wspólnego dygotania przy ‘Z Archiwum X’.
Jako że błogosławionym trafem zajęcia zaczynamy od wtorku, czyli właściwie z okazji wtorkowego tylko wfu (albo aż, po 3 latach zwolnienia w liceum…) od środy, planuję obskoczyć kilka interesujących miejsc, odwiedzając zaniedbanych przez wakacje znajomych.

A, słabo mi trochę na myśl o tych wszystkich wykładach po francusku i dodatkowymi hiszpańskim, łaciną.
Przypuszczam, że będzie bolało.
.
Smutno jakoś.
Czuję się jak beton, mam też uzasadnione obawy, że dzięki swym wybitnym zdolnościom i niezwykłemu wręcz talentowi do komplikowania życia, właśnie jestem w trakcie wysmażania kolejnego pasztetu.

Na razie nie płaczę, dogrzewam stopy pod kołdrą podziwiając upór wiszącej na prętach klatki Milvy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz