Śniegu nie ma.
Choinka w barwach czerwieni i złota.
Kasza z cynamonem.
Tak naprawdę nie wiem co napisać. Może, że w tamtym roku było inaczej. Inna
atmosfera. Dużo strachu. Dużo niepokoju i fizycznie bolesnych lęków.
Tamte święta Ewa spędziła w maminym brzuchu. Za chwilę będzie miała roczek,
coraz odważniej chodzi, bez pytania wywala z szafek co się da, a ja kojarzę jej
się najbardziej z moimi szczurami. Cmoka i łapie mnie za ramiona przy każdej
okazji (dla niewtajemniczonych – w ten sposób chce wywabić ogony). Ewy
ulubione słówka to ‘nie’ i ‘daj’, które raczej brzmią jak ‘ne’ i ‘da’, ale jej
minka i tak mówi wszystko. Poza tym strasznie pyskuje (‘mamamamaneneneedaaaaaaaatataamamamaaneee’...) i piszczy głośniej niż Janek i
Karolina razem wzięci. Uśmiecha się przepięknie pokazując wszystkie swoje ząbki
(sztuk osiem), i w cudowny sposób marszczy nosek. Ulubiony sport Ewuni polega
na rozpędzaniu się w chodaku po korytarzu i jeździe bez trzymanki z ostrym
hamowaniem na drzwiach, ewentualnie plucie kaszką na odległość z jak
największym zapapraniem otoczenia. A ostatnio pełzaczek odkrywa uroki
wspinaczki wysokoschodowej. Jeśli ma dobry humor, posyła całuski, bywa
nieznośna, a kiedy boi się kogoś obcego, wtula się we mnie i chowa buzie. I.
Tak właściwie. Wiem, że nigdy nie przeczyta archiwum mojego bloga. Zwłaszcza z
okresu sprzed jej narodzin.
I chociaż tak bardzo się bałam. Chociaż tak bardzo nie chciałam.
Tak bardzo ją teraz kocham.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz