Brnęliśmy w pola. Zaczęło grzmieć. Deszczu - nie było. Tygrys grzecznie szedł
na smyczy, co jakiś czas wąchając ślady pozostawione przez inne psy.
Późnym wieczorem spotkaliśmy się z Łukaszem. Siedzieliśmy na Mierzinie pijąc
zielonego Lecha z dwóch puszek, wspominając coraz bardziej odległe gimnazjalne
czasy. Rozmawiając o wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku
miesięcy.
‘Wiesz k., wcale nie chciałbym być na twoim miejscu…’
Ja też – czasami wcale nie chcę.
Księżyc mimo wszystko świecił pięknie. Czerwono.
I tylko na chwilę schował się za chmurami, a ja wcale nie czułam się smutna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz