Od rana toczę z babcią wojnę podjazdową. Bo poszłam do kościoła nieodpowiednio
ubrana ( a kazanie było wyjątkowo interesujące, geje i lesbijki to pedały i
zboczeńce, aborcja, seks, golizna i młodość są be, a Radio Maryja katolicki
głos w naszych domach otwiera ludziom oczy i głosi Dobrą Nowinę Padre Rydzyka z
misją zbawienia świata ), bo wstyd, bo jak sowa ( JA_SOWA ), bo co ludzie
powiedzą, bo palcem wytkną, bo ja mam to w dupie. Bo mam. Bo jestem głupia, bo
Artur, bo pewnie ma tam u siebie pięć innych, a ja sobie bóg wie co myślę, bo
ja też powinnam mieć najmniej pięciu, bo jestem młoda, bo co ja sobie myślę, bo
po co on miałby tutaj przyjeżdżać, bo co nie wytrzymam 2 miesięcy, bo co się
chce pochwalić koleżankom, że mam, taaak, bo jestem głupia, bo sobie myślę, że
co, że jaka ja jestem, pełno lepszych i ładniejszych ode mnie, bo...
Spokojnie, tylko spokojnie, oddychaj, powoooli, spokoooojnie...
Za 3-4 dni jadę do Francji. Nie wiem ani gdzie, ani na jak długo, wiem, że do
domu Katiany, którą znam bardzo pobieżnie, bo półtora roku temu nie mogłyśmy
się zbytnio dogadać, gdyż ja po francusku rozumiałam oui, merci i bonjour. I
boję się. Bo co ja potrafię po roku nauki, cóż z tego, że 5 lekcji tygodniowo +
praca własna...
Ale. Mimo wszystko. Odrzucając swoje słynne czarnowidztwo. Mam nowe hasło:
'wyczuć taką chwilę,
w której kocha się życie
i móc w niej być stale na wieczność w zachwycie'
( 'Przebudzenie' Buzu Squat )
Chcę wierzyć, że będzie ok.