piątek, 26 kwietnia 2013

...

Codziennie obiecuję sobie, że wrócę do blogopisaniny. A potem mnie trzyma, te wszystkie słowa wirują w czaszce i nie potrafię nic sensownego wykrzesać spod palców.

U Niny zdiagnozowali bulimię. To dobrze, jestem wdzięczna Jakubowi i Ricie, że zaciągnęli młodą do psychologa i że wreszcie cały ten syf ujrzał światło dzienne. Może chociaż ją ktoś uratuje.

...i przez chwilę poczułam coś jakby ukłucie zazdrości, że młoda ma ludzi, na których bezwarunkowo może liczyć. Moi przyjaciele są gdzieś lata świetlne i nawet nie wiem, czy wciąż jest sens przypinać do nich tę konkretną etykietkę. Gdyż, jakby się nad tym zastanowić, to już raczej niekoniecznie.
.
.
.
Mnie ratuje moje dziecko. Moje fenomenalne, obślinione jak buldog dziecko, które śmieje się, nadaje biegle w niemowlęcym, a ostatnio odkryło, że lubi dotykać moją twarz. Jestem przy niej totalnym budyniem, mimo chronicznego niewyspania, rozpieprzonych pleców i nieodłącznego pakietu popierdolenia w głowie.

Dla niej chce mi się nawet, kiedy mi się nie chce.

1 komentarz: